Niejaki Clarkson, w jednej ze swoich książek, narzeka jak to pewnej jesienio-zimy nie był w stanie zakupić ciepłego płaszcza w przybytkach handlu wszelakiego. Otóż ja nie jestem w stanie kupić w tym sezonie zimowych butów. Od razu biję się w pierś, ponieważ zdaję sobie sprawę, że ta niemożność wynika tylko i wyłącznie z tego, że mam co do butów dokładnie sprecyzowane wymagania, a wymagań tych producenci obuwia ZIMOWEGO najwidoczniej nie są w stanie spełnić. Wiem, wiem! rozumiem i przyznaję, że wybrzydzam i pragnę zbyt wiele, bo któż inny chciałby butów ZIMOWYCH ciepłych, nieprzemakalnych, wytrzymałych, z podeszwą szytą, a nie klejoną. Co tam cena oraz kolor - te są dla mnie niczym! Jedyny zbytek, jaki mi się jeszcze marzy, to ten, aby owe idealne buty nie były na końsko-kopydłowo-raciczanym obcasie, ponieważ 1) rękę to ja już raz w gipsie miałam i za jeszcze bardzo serdecznie dziękuję 2) Bozia obdarzyła mnie wystarczającym wzrostem, którego już nie muszę sobie poprawiać za pomocą niepraktycznych szczudeł.
Jak zapewne się domyślacie, to co oferują mi sklepy, stragany, a nawet super-extra-jupi-ka-jej galerie handlowe, woła o pomstę do wszystkich chińskich bóstw. Kiedy przymierzam i oglądam te niezwykłe wyroby sztuki taśmociągowej, dochodzę do wniosku, że już zwykłe baletki będą mnie lepiej chronić od mrozu, wilgoci i tego brunatnego ciulstwa, które już wkrótce pokryje chodniki.
Jedna ze sprzdawczyń w jednym ze sklepów, na moje obiekcje, odpowiedziała z niezmąconym optymizmem: "Bo do tych butów sprzedajemy takie grube skarpety". Łell... Zapewne do "zimowych" płaszczy też ktoś gdzieś proponuje "grube, wełniane swetry".