Kawa... Cudowny napój, cudowny do tego stopnia, że Muzułmanie wierzą, że został podarowany Mahometowi przez samego Allaha (no, za pośrednictwem Archanioła Gabriela). Większość ludzi uważa, że jest szkodliwy, że uzależnia, że powinno się go wciągnąć na listę rzeczy zakazanych. Cóż, może i jest szkodliwy, gdy się wypija siedem szklanek dziennie i fakt, że uzależnia, ale... w tym miejscu każdy z Was może sobie wpisać powód, dla którego wypija codziennie, albo od święta swoją własną, ulubioną czarną.
Moją ulubioną jest ta podawana na różnego rodzaju szkoleniach, kursach, weselach w takich dużych metalowo-czarnych termosach. Nie wiem, jak oni to robią, ale uwielbiam. I obowiązkowo z mlekiem. Nie ze śmietanką. I nie z cukrem. Słodką kawę uważam za ohydztwo. Chyba, że jest dosłodzona odrobiną miodu. Albo zaparzona ze smakowym cukrem. W jakiś dziwny sposób moje kubki smakowe wolą, gdy kawa jest parzona razem z tym słodkim dodatkiem, niż dosładzana już w kubku. No i piję wyłącznie z kubka lub filiżanki. Nawet wymyślne, fikuśne szklanki w restauracjach jakoś tak psują mi smak. I nie przepadam za kawami mrożonymi. Kawa mrożona to rodzaj deseru, tak jak tort kawowy. Kawy z dodatkami syropów, bitej śmietany, alkoholu - uwielbiam, ale raczej tak od święta. Na co dzień bowiem...
Przyrządzanie kawy to taki mały rytuał. Najczęściej robię ją na dwa sposoby. Najpierw nastawiam czajnik z wodą. To podstawa dla obu sposobów. Pierwszy z nich wymaga posiadania metalowego tygielka, który stawia się na gazie. Do kawy dosypuję wtedy cynamonu, dorzucam goździki, wyżej wymieniony, smakowy cukier, albo po prostu przyprawę korzenną do ciast. W zasadzie cokolwiek tylko podpowie wyobraźnia, chociaż nie polecam dodawać kawałka suszonej podwawelskiej. Chociaż z drugiej strony... może i to znalazłoby swojego amatora:) Kiedy już kawa w tygielku zabuzuje, dolewam do niej wody z czajnika, która właśnie się zagotowała. Mój żołądek nie znosi mocnej kawy, muszę więc pić tzw. lurę. Jeszcze tylko trochę mleka... i już.
Drugi sposób również wymaga specjalistycznych utensyliów. Są to papierowe filtry oraz zaparzarka podobna do lejka z dwiema dziurkami. Można ją kupić w marketach za jakieś sześć złotych. Jest to dobre rozwiązanie dla wszystkich, którzy nie mają czasu na zabawy z ekspresami i tygielkami, ale niecierpią - tak jak ja - fusów na dnie kubka. Do tej kawy też można dodać dodatki, ale smak jest mniej efektowny, a poza tym papierowe filtry lubią się zatykać, zwłaszcza od cynamonu. Nie rozumiem tego zjawiska, ale ma to chyba jakiś związek z chemią i fizyką.
Piling (peeling) można sobie robić z fusów kawowych jak najbardziej. Jest to zdrowa, pożyteczna rzecz i sprawia frajdę. Można do nich dodać co tam nam się podoba i co nas relaksuje/pobudza. Osobiście zauważyłam, że fusy z tygielka są bardziej suche i ostrzejsze od tych z papierowego filtra.
Smacznego:)