28 stycznia 2010

It's just a dreamer...

Kolejna rzecz bez tytułu. Po prostu kryminał w lesie. Pomysł: wszystko mi się przyśniło.

Początkowo pomyśleliśmy, że to wypadek. Wybuch cysterny, albo generatora. Takie rzeczy często się tu zdarzały, zwłaszcza że sprzęt obsługiwali niewykwalifikowani tubylcy. Maszyny traktowali jak zabawki, a że to były najczęściej urządzenia na prąd i ropę, zabawa okazywała się grą w rosyjską ruletkę. Tym razem wybuch był jednak zbyt silny. Podmuch zdjął nam czapki z głów, jakby chciał, żebyśmy z należytym szacunkiem powitali ścianę ognia, którą zwiastował. Odruchowo krzyknąłem „Padnij!” i już leżałem, gryząc czarny piach lasu. Po chwili okazało się, że dobrze zrobiliśmy, bo zaraz po ogniu przyszła seria z karabinu. Kule ryły ziemię wokół, przebijały pnie drzew, szatkowały krzaki, jakby jakiś psychopatyczny kucharz przyrządzał krwawą sałatkę. Nie wiedziałem, kto się w naszym obozie bawił karabinem MG42, ale pewne było, że raczej przyniósł go ze sobą, bo w naszym magazynie nie było czegoś takiego. Któż mógłby o tym wiedzieć lepiej, jak nie szef zaopatrzenia.

Kule nie tylko z krzaków robiły sałatkę. Z ludzi również, mieląc im kości, przebijając organy wewnętrzne i ogólnie robiąc jedną, wielką masakrę. 1200 pocisków na minutę powinno zachęcić ludzi do pozostania nisko przy ziemi, a nie do biegania w kółko z obłędnym wrzaskiem. Żołnierze i cywile padali wokół mnie. Nie spodziewali się, że kule przebiją pnie drzew i ich czaszki na wylot. Czym on, do cholery, strzelał?! – zastanawiałem się, licząc równocześnie sekundy, które pozostały mi do końca życia.

Nagle wszystko ucichło. To znaczy ucichły strzały, bo jęki, wrzaski, przekleństwa i modlitwy oraz trzask ognia trwały nadal. W tej chwili nawet głośniejsze, bo nie zagłuszane muzyką karabinu. I dotarł do mnie sens tej ciszy. Przeładowuje.

Zerwałem się z miejsca. Barak mesy miałem lekko na lewo. Kocim ruchem – a przynajmniej miałem nadzieję, że zgrabnie to wyglądało – wszedłem w łuk, wyjmując przy tym pistolet. Zwykły, oficerski Colt. I strzeliłem. Prosto w głowę tego sukinsyna, który niemal wymordował połowę wioski i bazy. Siła odrzutu popchnęła go na deski, ześliznął się po nich i zastygł, siedząc, z rozrzuconymi rękami i nogami. Jego twarz była typowa dla ludzi stąd. Toporna, bezmyślna, zarośnięta i brudna. Ile dni spędził w lesie, żeby tu dotrzeć, żeby się z prawie dziesięciokilowym żelastwem przedrzeć przez naszą ochronę i żeby trafić w sam środek tej bazy i urządzić w niej piekło? Ile uporu potrzeba człowiekowi, żeby zrobił coś takiego? Moim zdaniem musiał mieć cholernie ważny powód. Albo przynajmniej wiarę w to, że taki powód ma.


9 komentarzy:

tamirian pisze...

1200 pocisków na minutę?:) matttttko sieczka.....to juz żadne schabowe tylko mielone i to w czerwonym sosie z sałatką z pociętych drzew:)
a powaznie.Podobało się.Sny potrafią dać genialne tematy:)

lelevina odpowiada pisze...

pisząc to opowiadanie stałam się ekspertem od broni maszynowej;) a się ostatnio nie mogłam dostać na Twojego literackiego bloga... :(

Nivejka pisze...

Oryginalne... jaka szkoda, że nic mi się nie śni. Może wtedy ...napisałabym coś mądrego;)

Ewa P. pisze...

A to nie były pestki z arbuza! Drań jeden, choć może i miał powód.

Anonimowy pisze...

Pewnie bym się rozesmiała , ale końcówka to jakby częśc rozmyślań z mojej pracy , niestety nie snów . Poruszyło mnie . Tak ...to chyba właśnie takie pisanie kocham czytać najbardziej .

lelevina odpowiada i pisze...

dziękuję Wam, tak po prostu:) wiele to dla mnie znaczy, bo troszkę kłopotów teraz nas dopadło. a wena - jak nigdy - wrzeszczy: "pisz! pisz!" :)

Czarny(w)Pieprz pisze...

:))) Mię siem podobało, że tak rzucę Davim.Szkoda, że mnie się śni tylko ten sex, sex i sex:(

riverman1971 pisze...

czy to nie Ty pisałaś scenariusz do MadMaxa...tam też cysterny i rozpierducha :)...

davidian pisze...

Fajnie piszesz, dobrze się to czyta ;)