22 stycznia 2010

OPOWIADANIE I (1)

Fragment jednej z pierwszych, "profesjonalnych" rzeczy, które napisałam. Zamieszczam tutaj, żebyście mogli się pośmiać i szczerze obiecuję, że teraz to, co piszę wygląda zupełnie inaczej. Co do tytułu - absolutnie nie potrafię ich nadawać swoim zapiskom, najlepiej wszystko miałabym jako "NR 1", "NR 2" i tak dalej. Moja najnowsza książka ma ciągle tytuł "Rozdział pierwszy" :)) Cóż, może stworzę taki swój własny, osobisty styl. Tak, czy inaczej opowiadanie poniżej jest mocno śmieszne, styl mocno niedoskonały, a fabuła... jak macie słabe żołądki, to może lepiej nie czytajcie;) na osłodę: muzyczka.

Matka stała przy kuchni gazowej. Miała fatalny dzień – jeden wśród wielu podobnych. Pralka ostatecznie się zepsuła, sos przypalił a pies zrobił niespodziankę na dywan w salonie. I oczywiście Peter zaprosił gości, uprzedzając o tym godzinę wcześniej. Walnęła łyżką o blat kuchenny, zawiesiste krople sosu rozbryznęły się po ścianie. Sięgając po ścierkę, rzuciła przelotne spojrzenie na drzwi do ogrodu. Stało w nich dziecko – chłopiec ubrany tylko w brudny podkoszulek. Tego było za wiele. Matka podbiegła do dziecka i zaczęła z krzykiem:

- Jak ty wyglądasz?! Kto ci to zrobił?! Odpowiadaj natychmiast! Jak tak można! Boże!! Gdzie byłeś, natychmiast chcę to usłyszeć! Znowu na tym cholernym cmentarzu?! Gdzie masz ubranie? I buty?! Nowe trampki, na miłość boską!! Mam dość, dzwonię do ojca, do banku. – odwróciła się, żeby przykręcić gaz pod garnkiem. Nie zauważyła, że jej dziecko jest milczące i nieruchome. Chłopiec martwym wzrokiem wpatrywał się w jeden punkt, zdawał się w ogóle nie przejmować groźbami i narzekaniami matki.

- Zabroniłam ci tam chodzić, tak, czy nie? – ciągnęła, odcedzając makaron i tak, jakby mówiła do samej siebie – Z kim byłeś? Założę się, że z tym małym diabłem, Martinem! To one cię tak urządziły! Już ja sobie porozmawiam z Wendy! Zajęłaby się dziećmi, a nie uganiała za obcymi facetami! I z tobą też sobie porozmawiam! – skończywszy zajęcia przy kuchni, odwróciła się do chłopca – Nowe trampki! – pogroziła mu palcem – Niech tylko ojciec wr...

Zamilkła wpół słowa i zaczęła się wpatrywać w swoją dłoń. Im dłużej jej się przyglądała, tym szerzej otwierała oczy i usta. Chłopiec bardzo powoli przeniósł wzrok z okna na twarz matki. Z ust kobiety wyszedł wtedy przytłumiony krzyk, który zaczął rosnąć i wibrować, aż w końcu stał się dzikim, pełnym przerażenia i bólu skowytem. Wielkie, czarne karaluchy, które pojawiły się niewiadomo skąd, wgryzały się w jej skórę, obłaziły ją całą. Delikatnie dotknęła swojej twarzy, opuszkami palców wyczuła okropne zgrubienia a w ustach smak robactwa. Krzycząc obłąkańczo zaczęła targać na sobie ubranie, szarpać włosy, wreszcie rozdrapywać skórę. Nie trwało to długo, zaledwie parę oddechów, gdy leżała na podłodze – nagi, makabryczny, krwawy ochłap.

Chłopiec odwrócił się powoli i wyszedł.

5 komentarzy:

davidian pisze...

Sam bym se czasem chętnie takimi karaluchoma coponiektórego poszczuł ;)

Ewa P. pisze...

Uroczy chłopczyk :) Wdarłam się wreszcie przez Twój profil u Daviego. Coś się najwyraźniej pomieszało i nawet wiem co: zmiana nazwy. A gdzie jest dla odmiany Figmenta? Jestem ślepa? :)

tamirian pisze...

Bardzo fajne:)Cholera zapowiadajcie się z tymi przeprowadzkami:):)

Cała JA: pisze...

W końcu znalazłam zgubę!
Fajne, fajne. :)))

Czarny(w)Pieprz pisze...

Mmmm...soczyste, takie jak lubię:))