Taki mam kaprys, że umieszczę dziś Mariuszka, co to był do pary z Elżbietką. Miłego czytania tym, którzy jeszcze nie znają:)
- Hmmm, hmmm. – chrząknął Mariuszek w ciemności – Czy to pan… Cień?
W tym momencie rozbłysła zapałka i na moment, na mgnienie oka tak krótkie, że niewystarczające do zobaczenia czegokolwiek, rozbłysła twarz osobnika. Mariuszek jedynie mógł wyczuć, że twarz ta była wilcza i nieprzyjemna, szarawa jak u zaawansowanego rakowca.
- Ja jestem Mariuszek… - Mariuszek zamilkł zawstydzony.
Chciał się przedstawić swoim pełnym imieniem i nazwiskie4m, żeby drab go nie wziął za kogoś innego i nie ukatrupił. Poza tym chciał wyjść na poważnego człowieka. W zdenerwowaniu wygłupił się jak zwykle.
- Wiem. – oświadczył mężczyzna z ciemności.
Miejsce jego pobytu znaczył ognik papierosa, rozjarzający się od czasu do czasu i przygasający.
- Mmm… - wymamrotał Mariuszek.
- O co chodzi? – ponaglił osobnik nazywany Cieniem.
- Chodzi o to… - Mariuszek drżącymi rękami wyciągnął z aktówki dużą kopertę – Żeby zabić tego mężczyznę. – wyciągnął rękę z kopertą w stronę jarzącego się ognika. Niewidzialna ręka szarpnęła kopertę, która natychmiast rozpłynęła się w mroku. Mariuszek zachwiał się od tego szarpnięcia i cofnął o krok. Przełknął ślinę.
- Tylko trzeba to zrobić przed końcem tego roku. Koniecznie!
- No to jest mało czasu. – zauważył Cień – Wracaj do domu i nie marnuj mi go. W końcu w taki dzień jak dzisiaj, każdy chce być z rodziną. – Cień zaśmiał się z flegmą, jakby palił od co najmniej stu lat i po dwanaście godzin dziennie pracował w zapylonej kotłowni wielkiej fabryki.
- W kwestii zapłaty… - wyrwało się Mariuszkowi.
- Nie robię tego dla pieniędzy.
- Wiem, mówiono mi. – zapewnił pośpiesznie Mariuszek i przestąpił z nogi na nogę.
- Chcesz zapytać, co to będzie? – usłyszał poufały szept osobnika tuż przy swojej twarzy, chociaż ognik papierosowy nawet nie drgnął.
Mariusz poczuł jak kapelusik unosi mu się na głowie i jakaś niewidzialna ręka wyrywa mu włos z i tak już przerzedzonego czerepu.
- Jezu! – wyrwało się znowu Mariuszkowi.
Cień zaśmiał się tak samo jak poprzednio.
- Spadaj! – wysyczał nagle i w tym momencie ognik zgasł.
Mariuszek wystrzelił na ulicę jak kopnięty. Gnał, ślizgając się w świeżo napadanym śniegu dwie ulice, zanim zwolnił. Zdjął kapelusik i otarł mokre czoło. Odetchnął głęboko mroźnym powietrzem.
- W sumie nie było aż tak źle. – podsumował i raźnym krokiem ruszył na cmentarz, pozapalać znicze na grobie rodziców. Wszak tradycja pierwszo-listopadowa zobowiązuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz