26 stycznia 2010

Taki mam kaprys, że umieszczę dziś Mariuszka, co to był do pary z Elżbietką. Miłego czytania tym, którzy jeszcze nie znają:)

- Hmmm, hmmm. – chrząknął Mariuszek w ciemności – Czy to pan… Cień?

W tym momencie rozbłysła zapałka i na moment, na mgnienie oka tak krótkie, że niewystarczające do zobaczenia czegokolwiek, rozbłysła twarz osobnika. Mariuszek jedynie mógł wyczuć, że twarz ta była wilcza i nieprzyjemna, szarawa jak u zaawansowanego rakowca.

- Ja jestem Mariuszek… - Mariuszek zamilkł zawstydzony.

Chciał się przedstawić swoim pełnym imieniem i nazwiskie4m, żeby drab go nie wziął za kogoś innego i nie ukatrupił. Poza tym chciał wyjść na poważnego człowieka. W zdenerwowaniu wygłupił się jak zwykle.

- Wiem. – oświadczył mężczyzna z ciemności.

Miejsce jego pobytu znaczył ognik papierosa, rozjarzający się od czasu do czasu i przygasający.

- Mmm… - wymamrotał Mariuszek.

- O co chodzi? – ponaglił osobnik nazywany Cieniem.

- Chodzi o to… - Mariuszek drżącymi rękami wyciągnął z aktówki dużą kopertę – Żeby zabić tego mężczyznę. – wyciągnął rękę z kopertą w stronę jarzącego się ognika. Niewidzialna ręka szarpnęła kopertę, która natychmiast rozpłynęła się w mroku. Mariuszek zachwiał się od tego szarpnięcia i cofnął o krok. Przełknął ślinę.

- Tylko trzeba to zrobić przed końcem tego roku. Koniecznie!

- No to jest mało czasu. – zauważył Cień – Wracaj do domu i nie marnuj mi go. W końcu w taki dzień jak dzisiaj, każdy chce być z rodziną. – Cień zaśmiał się z flegmą, jakby palił od co najmniej stu lat i po dwanaście godzin dziennie pracował w zapylonej kotłowni wielkiej fabryki.

- W kwestii zapłaty… - wyrwało się Mariuszkowi.

- Nie robię tego dla pieniędzy.

- Wiem, mówiono mi. – zapewnił pośpiesznie Mariuszek i przestąpił z nogi na nogę.

- Chcesz zapytać, co to będzie? – usłyszał poufały szept osobnika tuż przy swojej twarzy, chociaż ognik papierosowy nawet nie drgnął.

Mariusz poczuł jak kapelusik unosi mu się na głowie i jakaś niewidzialna ręka wyrywa mu włos z i tak już przerzedzonego czerepu.

- Jezu! – wyrwało się znowu Mariuszkowi.

Cień zaśmiał się tak samo jak poprzednio.

- Spadaj! – wysyczał nagle i w tym momencie ognik zgasł.

Mariuszek wystrzelił na ulicę jak kopnięty. Gnał, ślizgając się w świeżo napadanym śniegu dwie ulice, zanim zwolnił. Zdjął kapelusik i otarł mokre czoło. Odetchnął głęboko mroźnym powietrzem.

- W sumie nie było aż tak źle. – podsumował i raźnym krokiem ruszył na cmentarz, pozapalać znicze na grobie rodziców. Wszak tradycja pierwszo-listopadowa zobowiązuje.

Brak komentarzy: