Limuzyna zaparkowała pośród koszów na śmieci i walających się kartonowych pudeł. Świeżo napadany śnieg leżał na chodniku i trzech schodkach, prowadzących do metalowych drzwi.
Z limuzyny buchnęło ciepłem, alkoholem i tanimi papierosami. Ochroniarz w nienagannym garniturze otwarł drzwiczki samochodu, z którego wytoczył się okrągły jak kulka, niski mężczyzna. Edmund Roszkowski, zwany Mundkiem, stanął pod schodami i spojrzał na wejście. Westchnął ciężko, po czym zaczął trudną wspinaczkę pod górę, asekurowany przez dwóch nienagannych ochroniarzy.
Drzwi okazały się prowadzić na zaplecze ekskluzywnej restauracji i pubu, które z kolei znajdowały się pod przytulnym i bardzo drogim hotelikiem. Miejsce, zwane „Granatową Willą” należało do Mundka i było jego „perłą w koronie”, jak lubił żartować.
Mundek wraz z ochroniarzami przemaszerował przez kuchnię i wyszedł wejściem dla personelu tuż na korytarzyk pod toaletami. Wilczym wzrokiem ogarnął restauracyjną salę, upewniając się, że informacja była prawdziwa. Upewniwszy się, wyjął z kieszeni płaszcza ruskie bez filtra, a jeden z ochroniarzy podał mu ogień ze złotej zapalniczki.
Wypaliwszy drugiego papierosa, wreszcie się doczekał. Drobna blondynka wstała ze swojego miejsca przy stoliku i przydreptała do toalety.
- Witam, pani Renatko. – zaczął przyjaźnie Mundek – Widzę, że odpowiada pani rola Pocieszycielki Strapionych. – uśmiechnął się obleśnie, wskazując głową mężczyznę przy stoliku.
Ognistą Renatę aż zatelepało z oburzenia. Zmierzyła Mundka kamiennym spojrzeniem i odpowiedziała wyniośle:
- A pana co to obchodzi? Załatwiam mu staż wakacyjny. Obiecałam świętej pamięci babci…
- Obchodzi mnie! – przerwał Mundek, robiąc krok w stronę Renaty – Bo nie po to skontaktowałem cię z Cieniem, żeby teraz mój wspólnik w interesach siedział w więzieniu, ty mała zdziro! – głos Mundka syczał wściekłością. Renatka skuliła się pod drzwiami toalety.
- To nie moja wina. – wybąkała – Nie wiedziałam, że…
- Nie wiedziała! Nie wiedziała! – nacierał Mundek – Ale biedakiem, któremu ojciec zabił dziewczynę, to się chętnie zaopiekowała! A co by powiedział pan starszy aspirant, gdyby się dowiedział, że to zupełnie kto inny zabił Piękną Sabinę?!
Oczy Renaty rozbłysły nagle dzikim ogniem. Wyprostowała się dumnie, a Mundka aż cofnęło z wrażenia.
- No i co z tego?! – Ognista Renata złapała się pod boki i szeptała zawzięcie – Z tego co MI wiadomo, Mariusz Kszyk bez winy nie jest i słusznie, że siedzi. A że za inne morderstwo? Temida jest ślepa, panie Mundku! – zakończyła, z impetem otwierając drzwi toalety i zatrzaskując je przed nosem Mundka.
Boss miejscowej mafii stał osłupiały, mrugając małymi oczkami z niedowierzaniem.
- Oj, poczekaj, ty mała…! – syknął zza zaciśniętych zębów. Odwrócił się, zamiatając płaszczem i śmignął do limuzyny, ciągnąc za sobą wiernych ochroniarzy.
I nagle, Mundkowi, bosowi miejscowej mafii, zemsta spadła jak z nieba. Przy limuzynie stał nie kto inny, tylko komisarz Sokalski, z radosnym uśmiechem witający Mundka.
- Ciągle nagabujesz gości pod kiblem? – zagadnął policjant, gdy Roszkowski schodził ze schodów.
- Czego chcesz? – Mundek zapytał z niechęcią, ale w głowie już układał dokładny plan.
- Może zaprosisz mnie do samochodu, przeziębić się można na tej pizgawicy. – zaproponował komisarz z niezmąconym dobrym humorem.
Wsiedli.
- No to teraz mi powiesz wszystko dokładnie jak księdzu proboszczowi na wielkanocnej spowiedzi. – zachęcił komisarz, przyjmując od Mundka ruskiego papierosa.
- Nie mam się z czego spowiadać. – odpowiedział Mundek – Żyję zgodnie z przykazaniami.
- Oj, Mundek, Mundek, każdy grzeszy, zapamiętaj to sobie. Nawet świętym się zdarza zbłądzić. – upomniał komisarz ojcowskim tonem.
- A pan komisarz to tak z towarzyską wizytą po kolędzie, czy może w tej samej kwestii, co ja? – zapytał Mundek przebiegle, nakierowując rozmowę na właściwe tory.
- No i wreszcie się zaczynamy rozumieć. – pochwalił Sokalski – Kolędnicy mi ostatnio wyśpiewali z chwałą bożą, że się skumałeś z deweloperami. Z ukraińskich ruchomości przy drogach się przenosisz na inną branżę? Chwalebne to, ale po co ci ta mała, co?
- Szukam sekretarki. – Mundek wykrzywił się w uśmiechu.
- Do szpiegowania notariuszy. – dopowiedział komisarz poważnie. Na moment zapadła cisza. Roszkowski namyślał się nad kolejnym ruchem. Mało kto o tym wiedział, że Mundek był szachowym mistrzem polski juniorów.
- A jak powiem, że tak? – zapytał ostrożnie.
- To powiem, że to bzdura i mi tę małą, z jakiegoś powodu wystawiasz. – rzekł komisarz – Ale tak, czy inaczej zrobiła coś brzydkiego, za co powinna odpokutować. I mi to, prawdę mówiąc, wystarczy. Temida jest ślepa. – zakończył.
Mundek drgnął, słysząc drugi raz te słowa. Zmarszczył brwi, przez co blizna stała się prawie niewidoczna. Komisarz tymczasem zgasił niedopałek papierosa w kryształowej popielniczce i rzekł przyjaźnie:
- Powinieneś rzucić to świństwo. Dostaniesz raka i szlag cię trafi.
- Bez obaw, komisarzu. – odpowiedział grubas żartobliwie – Mam umowę z diabłem, że nie umrę.
Komisarz zatrzasnął drzwi limuzyny, która odjechała natychmiast.
- W to akurat wierzę. – mruknął Sokalski, spluwając gorzką, brązową od nikotyny śliną.
5 komentarzy:
:) Widzę, że historia się snuje:)) Czekam co dalej!
Puzzle Imiennika zaczynają się układać :D
Ciekawi mnie , czy pojawi się duch pieknej Sabiny :):):) Czekam na ciąg dalszy cierpliwie :):):)
Podoba mi się....:)tylko czasem az się prosi by było ciut.....bardziej ostro...:):)ale to tak po mojemu:)
ja też tak sobie pomyślałem o Sabinie...bo to moja faworyta...
Prześlij komentarz