Tak dla przyśpieszenia akcji, dodam Wam dzisiaj dwie szacowne damy. Pisać nie mam o czym, w moim życiu wieje nudą, problemy walą się na głowę, racje żywnościowe coraz mniejsze, tylko po drugiej stronie kosmosu Władca zabawia się na bankietach. Ale o tym na razie sza... Za to teraz: Ognista Renata, a zaraz po niej Piękna Sabina :)
Ognista Renata
Renata uzyskała swój przydomek jeszcze w liceum, chociaż wcale nie miała rudych włosów. Była bladą blondynką w typie, który złośliwcy – najczęściej myszowate szatynki – określają jako „Królowa Zimy”. Jednak temperament, jakby dla kontrastu, miała Renata iście bałkański.
Swój przydomek, jak zostało powiedziane, uzyskała w liceum, kiedy to wytargała za włosy nauczycielkę angielskiego za niesłuszne postawienie oceny dostatecznej z odpowiedzi. Co więcej, nie dość, że Ognista Renata nie wyleciała ze szkoły, to jeszcze zyskała powszechny szacunek i uwielbienie.
Na studiach umacniała wizerunek wampa oraz eterycznego elfa, po czym rozpoczęła karierę sekretarki w malowniczym, acz odrobinę staroświeckim biurze notarialnym. Właściciel był równie staroświecki co dębowe meble w jego gabinecie, był także niesympatyczny i mrukliwy, posiadał jednak bardzo ważną – z punktu widzenia Renaty – cechę, a mianowicie: nie starał się jej zaciągnąć do łóżka.
Gdyż Ognista Renata – tak jak większość kobiet na ziemi, a być może także w całym wszechświecie – pragnęła miłości romantycznej i prawdziwej, a pełnię erotycznego uniesienia mogła osiągnąć tylko w stanie permanentnego zakochania.
No więc szukała i wypatrywała „Tego Jedynego” na każdym rogu ulicy, w każdym spożywczaku i przy wózkach w markecie i w mrokach kina i nawet na pętlach autobusowych. Niestety wszystko to było na nic.
Aż któregoś dnia „Ten Jedyny” sam do niej przyszedł i przedstawił się grzecznie:
- Młodszy aspirant Jacenty Kszyk…
A to wszystko dzięki temu, że stary, dębowy notariusz postanowił się powiesić i oto majtał teraz nogami nad biurkiem i butelką złotej tequili.
Swoją drogą – Renata by nie przypuściła, że stary gustował w tego typu trunkach. Ognistych, nonszalanckich jak Meksykanie w sombrero i upojnych jak pustynne noce, po których – dla rozgrzania ciała – wystukuje się obcasami nerwowy rytm flamenco.
Jak się jednak wkrótce okazało, na drodze do szczęścia z młodszym aspirantem stanęła niejaka Piękna Sabina. Nie pomogły żadne podchody i kobiece sztuczki. Nie pomogło mazanie szminką i oblewanie Jacentego – niby przypadkiem – litrami babskich perfum. Piękna Sabina trwała, uczepiona pazurami i zębami na drodze do szczęścia i nawet targanie za łeb – popisowy numer Renaty – nie zdał się na nic, ponieważ Sabina i w tej dziedzinie okazała się biegła.
I tak Ognista Renata, pierwszy raz w życiu wycofała się z placu boju, chlipiąc i lecząc pęknięte serce.
Tymczasem los powtórnie uśmiechnął się do Renaty, zsyłając na kancelarię kolejnego trupa. Teraz urzędował tu inny notariusz, który postanowił zostawić Renatę na jej stanowisku, co Renata przyjęła z wdzięcznością, gdyż nowy pracodawca był gejem, więc znikało niebezpieczeństwo ciągnięcia do łóżka.
Wraz z nowym trupem zjawił się tabun policjantów, z Jacentym Kszykiem na czele – tym razem już w stopniu starszego aspiranta.
A przed Renatą jakby niebo się otworzyło i sam Bóg po przyjacielsku klepnął ją w ramię, dając swoje błogosławieństwo. Renata jednak wiedziała, że tym razem musi to rozegrać spokojnie, wyrachowanie i ostatecznie. W końcu: miłość jest najważniejsza.
Piękna Sabina
Ścinki włosów latały w powietrzu z lewa na prawo i z prawa na lewo. Śmigały ostrza nożyczek wypolerowane na podobieństwo mieczy średniowiecznego rycerstwa. Maszynki elektryczne burczały, suszarki szumiały, kartki czasopism szeleściły, z głośników lał się na wszystkich sprawiedliwie strumień najnowszych muzycznych hitów z półki „Umca umca”, a lakiery i spraje otaczały cały ten krajobraz dyskretną mgłą, w której błyszczało całe bogactwo kolorów, dźwięków i zapachów.
W jednym z takich luksusowych przybytków ekstrawagancji pod szyldem „Blechorz and Ledwociński” – przez zawistną i pozbawioną krzty honoru konkurencję nazywanym „Blekotem i Ledwościńskim” – pracowała Sabina, okrzyknięta Piękną.
Skąd wziął się ten przydomek nie ma sensu tłumaczyć, wystarczyło tylko spojrzeć na drobną, malutką brunetkę o twarzy niewinnego dziecięcia, otoczoną czarnymi lokami, lecz o wybujałych kształtach paryskiej metresy. Kobiety i mężczyźni tracili głowy na rzecz Pięknej Sabiny, ustawiając się kolejkami do jej fryzjerskiego stanowiska. Kolejkami – w których nieledwie dochodziło do przepychanek i wybuchów szczerej zazdrości.
Ale nie zawsze Sabina była piękna, a jej życie usłane adoratorami płci obojga. W czasach dziecięcych oraz szkolnych, Sabina była mniej niż przeciętnym, krowowatym pasztetem w okularach prostujących zeza, z włosami szarymi i prostymi oraz wiekuiście przetłuszczonymi. Ubierała się zaś tylko i wyłącznie w workowate ogrodniczki po starszym bracie oraz rozwleczone swetry robione maniacko przez babcię – daltonistkę.
Sabina była więc pośmiewiskiem, popychadłem i wiodła nieszczęśliwe, samotne życie.
Wszystko to jednak zmieniło się w momencie, gdy Sabina rozpoczęła ambitną edukację we fryzjerskiej zawodówce i w ciągu jednego zaledwie tygodnia spod kokonu z babcinych swetrów, wychynął motyl niespotykanej urody. Wszystko dzięki pachnidłom, kremom, pudrom i farbom wszelakiego rodzaju oraz samozaparciu i zaciskaniu zębów.
Jednak cała z trudem wypracowana piękność poszłaby na marne, a Sabina zasiliłaby jakiś podrzędny, małomiasteczkowy zakładzik, gdzie spędzałaby dnie na zawijaniu wałków do trwałej ondulacji, gdyby nie to, że odznaczała się talentem. Sabina bowiem posiadała nieprzeciętny i niemal cudowny zmysł, zmieniając banalne obcinanie i farbowanie w sztukę równą dokonaniom impresjonistów. Pod jej palcami włosy zakwitały niczym Maki w pobliżu Argenteuil; twarze zaczynały wyróżniać się z tłumu na podobieństwo żony Alfreda Sisley’a, a ruchy nabierały gracji łabędzich baletnic. Cała ta magia odbywała się za sprawą Pięknej Sabiny, która obdarowywała każdego okruchami swojej własnej urody.
I wiodłaby Sabina życie proste, szczęśliwe i bujne, gdyby nie zazdrość. Nie dane jej było rozpocząć kolejnego roku swego życia, ukróconego okrutnie i symbolicznie, niczym na płótnach wielkich mistrzów. Piękna Sabina padła bowiem ofiarą zbrodni bezlitosnej, ale i pięknej. Tajemniczej, aczkolwiek wynikającej z pretensjonalnych pobudek. A znaleziono ją w płatkach padającego śniegu, bladą w otoczeniu czarnych, lśniących loków i ze wzrokiem błędnym (aczkolwiek lekko zezującym), z fryzjerskimi nożycami wbitymi prosto w serce.
9 komentarzy:
Cudnie napisane :)))
napisane świetnmie..masz czuja i pióro...:):)jesli chodzi o..."ognista"to mi od razu jakiś rudzielec przed oczy wskakuje:):):)
Czyta się jednym tchem i z uśmiechem. :-).
Super.
brrr, zamraża serce!
świetnie napisane :)
znajome panie...lubię Sabinke...
:)) Sabinka:))
To Edward Nożycoręki, jej brak przyrodni :). Porywające opowiadanko.. jak to się baby umieją brać za kudły w obliczu utraty męskiego oparcia... ehhh
Ja je obie lubię :)
Przegrzebałam cały CAŁY internet i jednak skasowałaś Figmenta :) a tym były kawałki, uuuu :) No dobrze, zadowolę się tym, co dajesz. Ale mam nadzieję, że pokażą się te tamte :)
A ja to pamiętam czytałam już :):):) Teraz się bardziej wgłębiłam i doszłam do wniosku , że obie to kobiety i każda z nich kobiecych sztuczek próbowała :):):)Świetnie się czyta :):):)
Prześlij komentarz