INTRO
Nie mógł spać. Coś ciągle wyganiało go na zewnątrz. Poza ściany osłonięte dachem. Na wzgórze. Do lasu. Wielkie pająki przychodziły do jego stóp. Prowadziły go ścieżką, widoczną tylko w blasku księżyca. Srebrnym, błyszczącym szlakiem pomiędzy ciemnością.
Czekała tam na niego zawsze kobieta. Nigdy ta sama, zawsze inna, różna. Brała go za rękę i prowadziła w jeszcze większą czerń, tam, gdzie nie dochodził nawet blask księżyca. Potem znikała a on budził się zawsze w tym samym miejscu w lesie, pod drzwiami jakiejś walącej się, drewnianej chatki. Wracał do domu. Szedł do pracy. Był normalny. Rozmawiał z ludźmi. Aż znowu przychodziła noc i zabierała go do lasu. Na wzgórze. W ciemność.
4 komentarze:
Mnie się podoba ale przypomniało mi się, że mój małżonek szanowny zwrócił mi uwagę, iż za dużo opowiadań zaczyna się od przebudzenia albo snu.
Pozdrawiam!
tak, dlatego ten przydługi wstęp o wyświechtanych motywach:)
u mnie: to jedyne opowiadanie, które tak się zaczyna. i chyba jedyne, w którym mam w ogóle coś o śnie, spaniu, wstawaniu, zasypianiu itp.
więc chyba dobrze, co? ;) ale i tak "najlepsze" są książki, w których bohaterowie co chwilę tracą przytomność w wyniku zawirowań fabuły. jakże wygodnie można wtedy przejść do następnego rozdziału. :))
Mnie to przypomina "wewnętrzne podróże z przewodnikiem". Idź dalej, aż dojdziesz do celu :) Do roboty! :)
nie wiem, w co ręce włożyć. i tu bym chciała coś skrobnąć i tam dokończyć. oby się nie skończyło na włożeniu rąk... do kieszeni. więc racja: do roboty! :)
Prześlij komentarz