Tytuł poniższego posta ukradłam stąd.
Kadarka poruszyła problem, który chodzi mi po głowie od jakiegoś tygodnia za sprawą pewnej polskiej pisarki. Nie będzie to jednak rzecz o cudnej Tokarczuk i jej leniwych pierogach. Będzie to rzecz o Mai Lidii, którą do tej pory miałam postawioną na tym samym schodku, co Ursula. No, może trochę jednak niżej... Ale i tak wysoko! "Siewca wiatru" (a zwłaszcza potem opowiadania, luźno nawiązujące do Siewcy) był dla mnie czymś w rodzaju objawienia, za pomocą którego odkryłam polską fantastykę i stwierdziłam, że nie wszystko jednak jest w niej koszmarne. No i - chociaż w sumie nie zwracam uwagi na takie błahostki - poczułam coś w rodzaju dumy, że oto kobieta, a potrafi krwiście i bez memłania opisywać mrok i ciemność. I, że przede wszystkim nie boi się słowa "kurwa". Nie chodzi o to, żeby być od razu wulgarnym. Nie chodzi też o to, że bez "kurwy" opisywany mrok i ciemność są mniej mroczne i ciemne. Ale mimo wszystko, jak się w usta bohaterów włoży tę "kurwę", to od razu robią się jacyś tacy bliżsi, ludzcy, prawdziwsi... Oczywiście, jest to tylko moje zdanie i moje osobiste odczucie. We "Władcy Pierścieni" "kurwa" nie pada ani raz, a przecież bohaterowie to majstersztyk psychologii.
Ale w zasadzie nie o tym chciałam pisać.
Chciałam napisać o tym, że przeczytałam trzy inne książki Mai Lidii. (W zasadzie dwie, bo jedna to dwutomowy twór), dzięki czemu Na Tapecie panuje teraz owa "bezbrzeżna pustka". I wcale nie chodzi o to, że były to pozycje tak genialne, że już nigdy w życiu nie sięgnę po jakąkolwiek inną książkę. No, wręcz "kurwa!" przeciwnie!
No bo, żeby każdy rozdział kończyć efektownym omdleniem bohatera? W końcu zaczęłam podejrzewać, że Maja Lidia coś tu przed nami ukrywa, że jeszcze przyjdzie taki moment, że wyskoczy nagle jakiś smaczek w postaci nieuleczalnej choroby bohatera i będą smutek, depresja i żal. No bo w końcu co on ma - ten bohater - zaawansowaną anemię, że tak mdleje i mdleje? Nawet rozhisteryzowane, opakowane ciasnym gorsetem Scarletty O'Hary mdlały rzadziej. Najlepsze jednak są, powalające na kolana zdania, opisujące głęboko depresyjny nastrój wewnętrzny bohatera, cytuję: "Berg poczuł w swoim sercu wielki smutek." Koniec opisu. Nie jestem fanką rozwlekania rodem z "Nad Niemna", więc tego typu potraktowanie sprawy bardzo mi się spodobało. Jeżeli rozumować z sarkazmem... Ale najgorsze jest to, że obie historie są oparte na genialnych pomysłach, wykreowane światy mają niesamowity potencjał, sam rdzeń jest niezwykle spójny i przemyślany. I aż żal bierze, że wszystko to zostało z jakiegoś powodu - dla mnie zupełnie niezrozumiałego - zaprzepaszczone. A może - i tu delikatnie mrużę oczy - Maja Lidia powinna mieć zdecydowany szlaban na czytanie książek męża?
Kadarka poruszyła problem, który chodzi mi po głowie od jakiegoś tygodnia za sprawą pewnej polskiej pisarki. Nie będzie to jednak rzecz o cudnej Tokarczuk i jej leniwych pierogach. Będzie to rzecz o Mai Lidii, którą do tej pory miałam postawioną na tym samym schodku, co Ursula. No, może trochę jednak niżej... Ale i tak wysoko! "Siewca wiatru" (a zwłaszcza potem opowiadania, luźno nawiązujące do Siewcy) był dla mnie czymś w rodzaju objawienia, za pomocą którego odkryłam polską fantastykę i stwierdziłam, że nie wszystko jednak jest w niej koszmarne. No i - chociaż w sumie nie zwracam uwagi na takie błahostki - poczułam coś w rodzaju dumy, że oto kobieta, a potrafi krwiście i bez memłania opisywać mrok i ciemność. I, że przede wszystkim nie boi się słowa "kurwa". Nie chodzi o to, żeby być od razu wulgarnym. Nie chodzi też o to, że bez "kurwy" opisywany mrok i ciemność są mniej mroczne i ciemne. Ale mimo wszystko, jak się w usta bohaterów włoży tę "kurwę", to od razu robią się jacyś tacy bliżsi, ludzcy, prawdziwsi... Oczywiście, jest to tylko moje zdanie i moje osobiste odczucie. We "Władcy Pierścieni" "kurwa" nie pada ani raz, a przecież bohaterowie to majstersztyk psychologii.
Ale w zasadzie nie o tym chciałam pisać.
Chciałam napisać o tym, że przeczytałam trzy inne książki Mai Lidii. (W zasadzie dwie, bo jedna to dwutomowy twór), dzięki czemu Na Tapecie panuje teraz owa "bezbrzeżna pustka". I wcale nie chodzi o to, że były to pozycje tak genialne, że już nigdy w życiu nie sięgnę po jakąkolwiek inną książkę. No, wręcz "kurwa!" przeciwnie!
No bo, żeby każdy rozdział kończyć efektownym omdleniem bohatera? W końcu zaczęłam podejrzewać, że Maja Lidia coś tu przed nami ukrywa, że jeszcze przyjdzie taki moment, że wyskoczy nagle jakiś smaczek w postaci nieuleczalnej choroby bohatera i będą smutek, depresja i żal. No bo w końcu co on ma - ten bohater - zaawansowaną anemię, że tak mdleje i mdleje? Nawet rozhisteryzowane, opakowane ciasnym gorsetem Scarletty O'Hary mdlały rzadziej. Najlepsze jednak są, powalające na kolana zdania, opisujące głęboko depresyjny nastrój wewnętrzny bohatera, cytuję: "Berg poczuł w swoim sercu wielki smutek." Koniec opisu. Nie jestem fanką rozwlekania rodem z "Nad Niemna", więc tego typu potraktowanie sprawy bardzo mi się spodobało. Jeżeli rozumować z sarkazmem... Ale najgorsze jest to, że obie historie są oparte na genialnych pomysłach, wykreowane światy mają niesamowity potencjał, sam rdzeń jest niezwykle spójny i przemyślany. I aż żal bierze, że wszystko to zostało z jakiegoś powodu - dla mnie zupełnie niezrozumiałego - zaprzepaszczone. A może - i tu delikatnie mrużę oczy - Maja Lidia powinna mieć zdecydowany szlaban na czytanie książek męża?
9 komentarzy:
Nie czytałam pani Mai. nie wiem, czy wypada się przyznawać? :D
W każdym razie nie czytałam, więc zupełnie nieobarczona mogę śmiało powiedzieć, że bez "kurwy" można się obejść, ale bez "normalnych" dialogów się nie da. Trochę jak w filmie. Teraz bohater książki nie może deklamować, musi mówić, inaczej jest nieprawdziwy. Dialog zatem bardzo ważny. Jeszcze ważniejsza wydaje mi się psychologia. Jeśli nie mamy mieć do czynienia z papierowym ludzikiem musimy rozumieć motywy jego postępowania albo nie zgadzać się z nim kompletnie. Musi nas wkurzać, bawić, smucić, musimy mu współczuć... jak człowiekowi.
Chyba najgorszym grzechem autora jest utożsamienie się w własnym bohaterem. Wtedy przestaje mieć do niego dystans i zachwyt nad własnym (czyli jego) ego bierze górę. Może dlatego jest tyle kiepskich powieści, bo niektórzy autorzy odlatują na skrzydłach weny i sami są herosami fantasy.
Uwielbiam mroczny mrok i jestem głęboko przekonana, że on drzemie w równym stopniu w kobietach co w mężczyznach. Trzeba tylko umieć opowiedzieć ;)
a ja czytałem tylko "Siewce wiatru"...książka mi się spodobała do tego stopnia,że tam gdzie mogę używam nicków prosto z tej książki...
więc jak gdzieś takowy zobaczysz...to mogę być ja...wszystkiego naj...
A mi zaimponowałaś:):):):)to kurwa było znamienne...szczerze, fajnie, a przede wszystkim-zgodnie z prawdą:))
Pewien Czech, Viewegh, twierdzi, ze powinno się pisać tak jak się mówi na co dzień. I ja się z nim zgadzam :)
Ja niestety powiem tylko , że przez Gabrysiów i Michasiów odechciało mi się ... ,,Kurwa " mnie mniej zniesmacza . Jakoś tak aniołek Gabryś kojarzył mi się z kupidynkiem z kędziorkami :):):):):) Nie jestem ani na tak , ani na nie , poczekam może wydorośleje :):):):)
No nie, że też mogę być dla kogoś inspiracją (paw:)). I jeszcze leniwe, które uwielbiam i mam patent!
Pani Mai także podziękuję, nie lubię gdy ktoś widowiskowo mdleje (po raz enty), chyba, że z bólu rozdzieranych ran... Co do wulgaryzmów, często, ale w małych dawkach, podnoszą znacząco dawkę dzieła. Adrenalinka i zaskoczenie :). Wszystko zależny od wyważenia, osnowy i wątku utworu, słownictwa i szafowania zdaniami. W sumie ciężki chleb pisarki...
Przeczytałam jedynie Zakon Krańca Świata - choć muszę przyznać, że zarówno okładka jak i ilustracje mocno mi tą książkę zbrzydziły już na wstępie - strrrrraszne!Jakiś nadmuchany Elvis na wypasionym motorze - brrr!A w środku ilustracje o zupełnie innym charakterze - jakieś takie nieudolne, na nich główny bohater wygląda jak wymoczek. Książki przeczytałam i kończąc zaczęłam się zastanawiać o czym właściwie były. Jakoś tak treść przeleciała mi przez "oczy" i umknęła z pamięci. Wydaje mi się, że i tam bohater tracił świadomość mdlejąc uroczo.Chyba nawet był to Berg??Pozdrawiam.
Magento: tak, wszystko się sprowadza do umiejętności opowiadania, czyli chyba talentu:) ale też do jakichś podstawowych umiejętności językowych i samokrytycyzmu. wydaje mi się, że w całym tym procesie uczestniczy jeszcze jeden czynnik, ale o nim chcę napisać osobną notkę:)
Riverman: hm... ciekawe:) jeszcze raz dzięki za życzenia. właśnie znowu słucham "Stylo" :))
Tamirian: bo mnie tak zwyczajnie szlag trafił:)
Nivejka: Czech miał rację! Ja się przede wszystkim nie lubię potykać o słowa, jak coś czytam. Lubię płynność;)
Anaste: no, a mi się to dobrze czytało dlatego, że zapominałam, że oni wszyscy mają skrzydełka. Jak trafiałam na partie tekstu typu: "Archanioł rozwinął swe skrzydła", to miałam taki ułamek sekundy zawiechy, że o co chodzi?? :)
Kadarko: ciężki, ale co poradzić, jak się do żadnych innych rzeczy nie ma głowy? ;))
Czarny(w)Pieprzu: ta urocza notka była właśnie min. o "Zakonie Krańca świata". Książka zaczęła się obiecująco, a po 50 stronach jakby zeszło z niej powietrze. Elvis na motorze... świetne:))
Ja popieram Nivejkę i magentę. Nie lubię przeklinania...
A pisanie tak, jak się mówi codziennie to podobano sztuka. Tak mówi moja koleżanka : )
Prześlij komentarz